Katarzyna

Jak najprościej wytłumaczyć różnicę między siostrą zakonną a panią z instytutu świeckiego?

Nie pamiętam już, czy sama na to wpadłam, czy „kupiłam” od kogoś: żaden zakonnik, choćby najbardziej ubrany na świecko, nie może zostać prezydentem – a ja mogę! (śmiech).

Ostatnio tłumaczyłam tę różnicę na chrzcinach u znajomych. Byłam jedynym gościem spoza rodziny. W trakcie rozmowy nagle ktoś zadał pytanie: „No to jesteś tą siostrą zakonną czy nie?” Zaległa cisza – jak w filmach. Odpowiedziałam: „Nie, nie jestem”. „Ale nie masz męża”. „Nie mam męża. Wytłumaczę wam to najprościej jak umiem” – i wypowiedziałam formułkę o prezydencie. Zaległa jeszcze większa cisza. Więc zapytałam: „Mogę liczyć na wasze głosy?” I wszyscy powiedzieli: „Tak!!!” (śmiech).

A tak na poważnie – na czym polega różnica?

Będąc osobą konsekrowaną w świecie, mogę uczestniczyć w życiu świata, po to, żeby go przemieniać. W urzędzie gminy, gdzie pracowałam jako pełnomocnik do spraw rozwiązywania problemów alkoholowych, nigdy nikt do mnie nie zwrócił się „siostro”. Każdy wiedział, że jestem świecką panią. Jednocześnie moje zachowanie wytwarzało taką aurę, że każdy chciał się zwierzać, rozmawiać na poważne tematy – albo wręcz mnie unikał. To nie było nic nadzwyczajnego, po prostu bycie wśród ludzi, zaczepianie ich po to, żeby coś miłego powiedzieć, zmienić napiętą atmosferę. Modlitwa za nich. Pamiętanie, że – bez względu na poglądy – jesteśmy wszyscy braćmi i siostrami.

W teorii brzmi to pięknie, a jak wygląda praktyka?

Kiedy prowadziłam programy profilaktyczne w szkołach na terenie gminy, próbowałam wyjaśnić pewnej pani dyrektor, na czym polega profilaktyka i jakie podstawowe błędy robią nauczyciele. Jedną z rzeczy, o które walczyłam, było to, żeby pani dyrektor nie zapraszała byłych narkomanów na spotkania z młodzieżą.

Dlaczego?

Bo to nie jest żadne działanie profilaktyczne. Młody eks-narkoman dla młodego człowieka jest bardzo atrakcyjny. Każde spotkanie z żywym narkomanem – być może z martwym mogłoby być inne – to tylko zachęta, choćby nie wiem jak straszne rzeczy opowiadał o swoim życiu. Bo on żyje! Skoro on przez to wszystko przeszedł i żyje – to i ja mogę żyć. Jak jemu się udało, to i mnie się uda.

Wtedy nie zostałam zrozumiana. Pani dyrektor tłumaczyła, że przecież oni chcą dobrze, w szkole pojawił się problem narkotyków, a jest tutaj taki wspaniały były narkoman…

Nie byłam w tej szkole przez dwa czy trzy lata, nie prowadziłam tam programów profilaktycznych. Ale pewnego razu spotkałam się z panią dyrektor. Ku mojemu zdumieniu powiedziała: „Pani Kasiu, dziękuję, zrozumiałam, że pani miała rację”. To było ważne: stworzyłam taką przestrzeń wokół siebie, że ta kobieta była w stanie podejść i przyznać się do błędu.

Kiedy o tym opowiadam, uświadamiam sobie, że tak naprawdę nie robię niczego nadzwyczajnego. Każdy chrześcijanin mógłby powiedzieć: ja też to robię.

Dodaj komentarz